Nie ma tego przekazu, jest jakaś luka między pokoleniami

Rozmowa z Mirosławem Stepaniukiem, prezesem Stowarzyszenia Dziedzictwo Podlasia

Starsi ludzie mają tendencję do przytakiwania, kiedy ktoś mówi że coś będzie lepsze

Teraz na wsi znacznie więcej mieszka ludzi starszych. Oni, jeżeli już mówią, że to ich dziedzictwo nie jest czymś wartościowym to w takim kontekście, że „inni mają inaczej”. Jeśli ktoś przyjeżdża i mówi, że mieszka w takim czy innym domu, ma łazienki i jeszcze coś innego to Ci starsi ludzie czasami myślą: no tak, przydałby się taki. Mówią to w sytuacji kiedy słuchają ich młodsi ludzie, dzieci, wnukowie. A że wychowali się w takich trudnych warunkach chcą żeby oni mieszkali w tych domach już faktycznie nowoczesnych, dużych, z łazienkami, każdy ma pokój. Oni to traktowali jako zło konieczne. Nie mogli się stąd ruszyć, musieli być na tej gospodarce, ktoś musiał zostać, uprawiać rolę, hodować te zwierzęta i również mieszkać w tych domach. Nie było ich stać na budowę dużych domów z wszelkimi wygodami.

Ale jeśli zacznie się rozmawiać w zupełnie innym kontekście, o jakości życia jak zatłoczenie w blokach i anonimowość. Ludzie mijają jeden drugiego i nikt się nie odzywa. To dla tych ludzi mieszkanie na wsi, gdzie mają wszystkich znajomych, możliwość wyjścia na ławeczkę, porozmawiania to to jest wartością samą w sobie. Teraz kwestia samych budynków- domów, w których mieszkają. Wielu z nich się przekonało, że mieszkanie w domu murowanym naprawdę jest niezdrowe. Dlatego, że odczuwa się tam wilgoć. Są takie domy na wsiach gdzie okazuje się, że po kilku latach wychodzi grzyb, wilgoć. To naprawdę to przekonuje, że życie w normalnym, drewnianym budynku ma swoją wartość. Jest też inna kwestia – odbioru estetycznego. To też nie jest prawda, że oni nie czują tej wartości. Dlatego, że część ludzi przebudowywałaby te domy w sposób niekontrolowany. Ważne, żeby coś tam wstawić, na przykład do takiego drewnianego domu łazienkę. To, co jest w środku nie ma aż takiego znaczenia ale zaczynają wstawiać stolarkę okienną, drzwiową, rozbudowywać, dobudowywać coś. Rozmawiałem z wieloma starszymi osobami, które twierdziły że to jest psucie domu. Oni naprawdę wyczuwają takie rzeczy jak proporcje, bryła budynku, wielkość okien czy ozdoby. Ktoś wybudował obok dom i czegoś nie zrobił i dawał to jako przykład jakiegoś takiego domu i to szło. A, to my też zerwijmy te okiennice, w zasadzie niczemu nie służą. Przecież i tak nikt się nie zamyka w nocy czy przed złodziejami więc po co nam te okiennice? Naprawdę wiele takich rozmów przeprowadziłem ze starszymi ludźmi i oni jak zdjęli te okiennice to to już nie ten dom jest. Czyli tak wizualnie, estetycznie oni to naprawdę czują. Zmienili okna na jednoramowe. „Co to za okno? Otwiera się tylko w jedną stronę.” Już nie mówię, że to akurat też psuje wizualnie, zmienia cały budynek. Starsi ludzie mają tendencję do przytakiwania, kiedy ktoś mówi, że coś będzie lepsze. „No to tak pewnie będzie”. W głębi ducha później naprawdę żałują. Oni chcieliby żeby to zostało. Pomimo tego, że przeszli przez trudne warunki wychowując się w tych domach, a wygód nie było. Trudno mieć wygody gdzie są dwa pokoje w tych malutkich domkach i jeden to pokój gościnny. Tak było przyjęte, że w tym jednym przyjmuje się gości, a w drugim wszyscy śpią. Trudno sobie dzisiaj wyobrazić, że tak jest przy wielodzietnych rodzinach. Przeważnie Ci co zamieszkują czują to bo przyjeżdżają tutaj z wyboru, przyjeżdżają bo widzą to i nie chcą tego zmarnować. Ponieważ to wybraliśmy, chcieliśmy żeby tak było, to doceniamy to. Nie po to tu przyjechaliśmy by zmieniać na to co jest w Warszawie czy każdym innym, większym mieście. Bo będziemy żyć w takim samym środowisku, z jakiego się wyrwaliśmy. Tutaj właśnie jest większa świadomość i determinacja by to robić. Faktycznie Ci ludzie jeśli jeszcze nie prowadzą biznesów robią to dla siebie. Mam sporo takich telefonów gdzie ludzie pytają. Nasi oczywiście nie pytają bo oni i tak wiedzą mimo że młodsi nie wiedzą. Nie wiedzą bo nie ma tego przekazu, jest jakaś luka między pokoleniami i to jest problem. Język jest jednym z elementów ale w ogóle nie ma rozmowy, nie ma dialogu między ludźmi. Rozmawia się o sprawach życia codziennego, związane z pracą, wydarzeniami w rodzinie ale tego przekazu historycznego, związanego z tradycją już nie ma. Wydaje mi się, że to jest taki podstawowy problem. Powstaje wtedy pewna luka, która już jest nie do załatania.

 

 

Degradacja języka i pewnych kwestii kulturowych, tożsamościowych

To samo dzieje się z językiem, mową którą się posługujemy. To nie jest wina tych ludzi. W tym środowisku, w którym się wychowałem i nie było większego kontaktu ze światem zewnętrznym to wszyscy rozmawiali w gwarze, konkretnie w gwarze ukraińskiej. Nikt nie wiedział co to jest za gwara. W szkole czy urzędach tę gwarę negowano. Jeżeli zaczynaliśmy się uczyć jakiegoś innego języka, próbowaliśmy rozmawiać w gwarze to było niedobrze. Ja przeżyłem taką historię, że na początku swojej edukacji zetknąłem się z językiem białoruskim, literackim. W pierwszej klasie podstawowej zaczęto nas uczyć wszystkiego w języku białoruskim. Nie tylko języka ale matematyka, wf, muzyka- w języku białoruskim. To było dla mnie zderzenie niepojęte, ale co mógł taki siedmiolatek pojąć albo jak mógł to interpretować? Nijak. Po prostu tak jest i tyle. W domu rozmawialiśmy inaczej, w gwarze ukraińskiej. Natomiast w szkole trzeba było się uczyć jakiegoś języka, który mówiono, że jest moim ojczystym. No a ten język nie był taki sam. To było coś w rodzaju tabu, o tym się nie rozmawiało. O jakiejś inności. Dzisiaj wiem, że to była polityka. My jesteśmy prawosławni i tyle, to wystarczy. Reszta- jaki to język, narodowość, jaka grupa etniczna, historyczna – nikt, zero.

Normalnie we wsi jeżeli ludzie nie kończyli szkół, a nawet mieli to wykształcenie, to w ogóle tego tematu się nie poruszało. Ja od razu zderzyłem się z tym, że mój rodzinny język, ten w którym rozmawiałem jest gorszy. Gorszy no to gorszy, trudno, uczymy się dalej. Dopiero w drugiej klasie zaczęliśmy się uczyć języka polskiego. Elementarz, Murzynek Bambo w kontekście, że to jest znowu język ojczysty. W pierwszej klasie był jeden ojczysty, w drugiej był drugi ojczysty. Jaka refleksja mogła być u takiego dziecka? Żadna. Piąta klasa to oczywiście kolejny język, rosyjski wszedł. A my nadal w domu rozmawiamy jakimś innym, ciągle gorszym. Do ósmej klasy uczyliśmy się języka białoruskiego. No i wtedy z tej wiejskiej szkoły poszło się do szkoły średniej, do miasta. Tam znów zero, o czymkolwiek co było lokalne, tradycyjne, związane z wsią, naszą tradycją, językiem. Przez pięć lat nic. Jest Grecja, starożytny Rzym, faraonowie, wszystkie kultury, Mezopotamia a o tym co się działo wokół- nic. To był taki okres kiedy nas mocno indoktrynowano. Najpierw narzucono nam jakiś język, który był niby zbliżony do naszego ale nie był naszym, więc większość rezygnowała z uczenia się tego języka. Po ośmiu przymusowych latach większość dalej tego języka się nie uczyła. A tamta gwara, którą się posługiwaliśmy nadal się nią posługujemy z rodzicami i próbujemy, Ci bardziej świadomi, przekazywać ją swoim dzieciom. Ja się dowiedziałem o tym, że to jest coś innego dopiero na studiach. Kiedy wyszedłem z tego środowiska, zetknąłem się z podobnym językiem ale z innego regionu. Kiedy zacząłem czytać nie tylko publikacje historyczne, naukowe ale również językowe, mowoznawcze. To dopiero spowodowało, że człowiek coś tam zaczął analizować. Stąd próba jakiegoś rozwiązywania tego. Aby utrwalać, zmieniać ale to już później, po studiach.

Dlaczego na wsi to szło w takim kierunku i idzie dalej? Degradacja języka i pewnych kwestii kulturowych, tożsamościowych. To jest cały czas utrwalone wśród ludzi, którzy nigdy poza region nie wyjechali. Czyli Ci, którzy mieszkają na wsi oni mieli niewielką styczność ze światem zewnętrznym. Naprawdę niewielką. To, co odbierają w telewizji, oglądają, słuchają w radio, nie daje im takich szans żeby odbierać to w taki sposób. Zostali przekonani, że są Białorusinami, że rozmawiają w języku białoruskim. Poddają się – no tak, to chyba jesteśmy. Większość z nich pewnie, że jest. Nie chcieli tego zgłębiać dokładnie. To jest kwestia taka dosyć złożona, utylitarne podejście. Nie mówimy w tym języku swoim, nie ujawniamy, że jesteśmy tacy bo będzie bezpieczniej. Bo jak pojedziesz do miasta, będziesz się odzywać w autobusie, pociągu to może spotkać Cię przykrość. Albo cicho siedzimy i nie mówimy kim jesteśmy, skąd jesteśmy, nie rozmawiamy w tym języku. Jak to mówią: „tisze jediesz dalsze budiesz”. Rosyjskie przysłowie, często powtarzane. Na wsiach często dziadkowie rozmawiają ze swoimi wnukami i z tymi, którzy mieszkają na wsi, w gwarze. Wnukowie, którzy przyjeżdżają z miasta to już z nimi trzeba po polsku. Nie wiadomo z czego to wynika. No bo co? Bo się wstydzą wnuków, że oni nie potrafią po polsku mówić? Dziadkowie do swoich wnuków? Nie ma mowy o tym, że przekazujemy to wnukom. Tylko właśnie czujemy przed tymi wnukami jakiś… no właśnie? Co? Dla mnie to jest dziwne, ale nie potrafię tego do końca zinterpretować. Jest spora grupa ludzi, która tak postępuje.

 

 

Kontakt

Napisz i opowiedz mi o swoim podwórku polskamojepodworko@gmail.com