Kiedy weszłyśmy z Angeliką do jej rodzinnego domu było już po piętnastej. Słonce kolorowało pomarańczem wszystkie chaty po sąsiedzku, a zbliżający się ziąb zaczął dawać o sobie znaki wyraźnym chrupaniem pod nogami. Zanim pojawiłyśmy się w środku, przez dobrą godzinę pukałyśmy do okien i drzwi by wyrwać jej ojca ze snu. Ale to piekarz. Piekarze ponoć mają twardy sen, zwłaszcza że zaczynają pracę kiedy człowiek śpi w najlepszym.
Otworzył nam mężczyzna po pięćdziesiątce z przekrwawionymi oczami, w dresowych spodniach moro i zielonej czapce, nerwowo poprawiając daszek zakłopotany sytuacją.
-Tata, myśmy pukały od trzynastej. Jak można tak długo spać? No już już, pal w piecu bo zimno a ja mam mokre buty. Masz jakieś kapcie i suche skarpetki?
Są takie umiejętności które człowiek powinien zacząć spisywać, praktykować a najlepiej podejmować próby wcielenia ich w życie i akurat nie w kontekście listy ” do zrealizowania przed śmiercią”. Spis rzeczy równie ważnych – nakierowanych doświadczeniem i pytaniem. Czego mogę jeszcze nauczyć się od swoich rodziców i dziadków zanim ich zabraknie?
Od Marka mogłabym się nauczyć się palić w piecu. Ta myśl była ze mną w kuchni przez dobrą chwilę. Pociągnęła historię o jakiej już dawno zapomniało wielu ludzi, gdzie postęp i dobrobyt nie musi chodzić do składzika po drewno i dorzucać do ognia.
W ciągu następnej godziny Angelika suszyła już swoje zamszowe kozaczki na piecu, a na stole oprócz grzybów ze śmietaną pojawiły się słonina, cebula i ocet jabłkowy. Marek krojąc warzywo instruował mnie jak mam złapać zakąskę, w jakiej kolejności ułożyć plastry i jak skropić cebulę by zneutralizować jej zapach. Do tego najlepiej wypić kielicha lokalnego bimbru i jesteś jak swój, albo przynajmniej zaczynasz wiedzieć, bo poznać to jeszcze za mało, jak smakuje Podlasie.
– A to taka nasza przystawka – śmieje się Angelika gdy sięgam po przysmak.
Po drugim rozchodniaczku, gdy piec i alkohol przyprawia o rumieńce współtowarzyszy, pojawia się muzyka. Marek jak natchniony wyrywa się od mieszania grzybów i podchodzi do szafki z lustrem.
– Zaraz znajdę moją ulubioną kasetę. Szuka, szpera, przekłada.
– O! jest!
Kiedy w głośnikach wybrzmiewa kawałek Modern Talking „Brother Louie”, trzymam w dłoniach zdjęcia z młodzieńczych lat Marka. Zdjęć które zresztą będą towarzyszyć mi nieprzerwanie aż do wyjazdu. Jest na nich ślad wojska, domówki, pierwszy motor i maluch, jest też zdjęcie z psem i piwem w ręku, które potem próbujemy odtworzyć.
– Zaraz będzie grać, zaraz to naprawię – pokrzykuje Marek dłubiąc w kieszeni kasety śrubokrętem kiedy głowica zaczyna modulować głos.
Widok przewijanej ręcznie kasety jest tym obrazem, który chętnie powiesiłabym w pokoju. Jest w nim zapisana jakaś nostalgiczna i bliska mi emocja, która nie pozwalała mi tego dnia jeszcze długo wracać do Białegostoku.
-No dobra, gotowe. Teraz nie powinno się już zacinać.
Jo ma hart, jo ma sol.