Idź Władek, niech Cię ludzie uczą

Rozmowa z Rzeźbiarzem Włodzimierzem Naumiukiem

Sam możesz się utopić ale kolegę ratuj.

Najstarszy budynek w Kaniukach po I wojnie światowej, jedyny został właśnie ten blok- rybacka, flisacka chata. Pradziadek i dziadek byli flisakami, pradziadek był szefem flisactwa. Flisactwo to był ogromny zarobek. Odkąd Narew jest, puszcza Białowieska i Kaniuki to to była jedyna droga. Prawdziwy flisak był na spławie drzewa, organizował artele czyli grupy chłopców ze swojej wioski, dobrych, prawdziwych chłopców bo czyhało niebezpieczeństwo na każdym kroku. Drzewo od wody jest śliskie, kora opada i utopienie mogłoby być. Flisacy mieli taką niepisaną umowę, że w razie gdyby jeden się utopił to cała brygada się rozwiązuje. To nie honor był. Sam możesz się utopić ale kolegę ratuj. Drzewo się wiązało w tafle pasem i na pasie był jeden co wydawał polecenia a reszta odpychała, to w prawo, to w lewo. Była ciekawa robota. Wyciągali później to mokre drewno z wody a chłopcy cięli na domy i to ręcznie wszystko, ciężko było a i trzeba było ręcznie załadować. Później o tutaj na łąkę wychodzili, wypić i pośpiewać lubili. W Koźlikach fajni chłopcy byli co śpiewać ładnie umieli. Twarde kiedyś to życie było ale piękne i prawdziwe. A teraz to manipulacja, złodziejstwo na każdym kroku, nie ma koleżeństwa. Chytrości dużo z zachodu nabraliśmy.

 

To mnie jak Pana przyjęli

Żeby przeżyć życie to z nie jednej dzierży chleb trzeba zjeść. Moje życie się ułożyło tak jak się ułożyło. Byłem trochę na ścieżkach biedy, nędzy, hołoty. Niemcy trochę ludzi tutaj z tej ziemi pobliskiej zabrali. Wśród nich był mój ojciec i dwóch jego braci. Mama po roku czasu umarła a my zostaliśmy we trzy sieroty. Ja najstarszy dziewięć lat, brat miał siedem a najmłodszy półtora roku. Babcia stara, opiekunka a stryj nieżonaty, zarabiać musiał. Wychowaniem zajmowała się babcia. Pamiętam taki dzień, zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Śnieg, zamieć, zima sroga była w tym czasie, rzeka zamarzła. W domu ani chleba, ani ziarna ani nic co by można zjeść. Babcia mówi: idź Władek pożebrać trochę, do Kożyna. Tam dobrzy ludzie, bogatsi. No i poszedłem ale do Kuraszewa nie doszedłem. W Klejnikach już noc mnie zastała, zawieja. Idę do sołtysa i proszę o nocleg, zgodził się i zaprowadził – chodź chłopczyno ze mną, zjesz coś. Zachodzimy i rozglądam się, takiego domu u nas nie widziałem. Wchodzę do środka, dzieci też tam były, popatrzyli na mnie czy jakiś brud mam ale kto by chciał takie dziecko. Poszliśmy do drugiego domu, też nic. Sołtys mówi: to może przenocujesz u mnie? A tam, u niego też sześcioro dzieci było. Sołtys mówi: chodź jeszcze za wioskę, tam staruszkowie żyją. Dawaj szybciej dopóki śnieg nie zawali. Zachodzimy a tam dach się wali, na nim czapa śniegu. Otwieramy te skrzypiące drzwi, kuchenka malutka a dziadek siedzi na pieńku, podkłada pod piec a babcia miesza w garnku. Pomyślałem, że pachnie jedzeniem toż to jak w raju. Sołtys mówi: przyprowadziłem wam chłopczynę na noc, przyjmijcie go bo zawieja. Dziadek zszedł z pieńka, dołożył do pieca i mówi: siadaj i nogi grzej a ręce pchaj bliżej ogniska! Walonki ściągaj bo mokre, babcia wysuszy. Dziadek wstał a babcia mówi, że kolację przygotuje. Tak wesoło było. Pyta mnie skąd a ja że z Kaniuk. A czemu tak bez rodziców? No tak, dużo ludzi wojna zniszczyła, opowiada i ich żałuje. Ale gdzie tu nocować? Łóżka nie ma ale piec był duży i oni na piecu leżeli. Ty z babcią pójdziesz na piec a ja znajdę sobie miejsce. Dziadek poszedł do stodoły, przyniósł słomę, rozścielił na podłodze. To mnie jak Pana przyjęli. Ja na ciepłym piecu a dziadek jak pies, na podłodze w swoim domu. Tacy to są dobrzy ludzie. Rano śniadanie dostałem, krowa widocznie była bo i świeże mleczko było. Dostałem to mleko i powiedzieli: idź tam na wprost do Koźlik a później już drogę znasz. Mówi, że źle będzie iść bo droga nieprzetarta, nikt tędy nie jechał a wczoraj zamieć była. Dziecko na ulicy i śnieg wali i pies jakiś na niego szczeka i ogniki w domach a sierota sama.

Rodzi się w człowieka bogactwo, nienawiść, biedota i miłość, samo się rodzi. Jakby Bóg dawał. Dobro i zło, piękno i nienawiść. Życie, życie to dawało. Nie lubiłem tych bogatych, pięknych, chwalących się. Nawet za kawalerki dziewczyny stroiły mnie za bogatego. Jak ja kurczę nie lubiłem tego. Dobrze, że stryj mnie rozumiał, wyczuł mój charakter, powiedział żeby nie czepiać się mnie. A ja teraz mam dzieci. Wolność jest w życiu najcenniejszym skarbem, jak jesteś wolny ale tak prawdziwie wolny.

 

A sierota to zawsze ma szczęście.

Pamiętam jak w marcu poszedłem paść krowy, babcia mnie odprowadziła, ostatnia pajda chleba w torbie. Babcia powiedziała tak: idź Władek, niech Cię ludzie uczą. To była moja szkoła, edukacja. Nie jak inni, że mama za nimi z tobołkiem do miasta, do szkoły, dla mnie nikt nigdy tak. Bose nogi, śnieg w lesie. Siano zabrali wojskowi dla koni, nawet ludzie się nie sprzeciwiali na potrzeby wojenne. Dla krów i koni trochę sobie zostawili a później nawet starą słomę z dachu zrywali żeby tylko utrzymać ten dobytek. A sierota to zawsze ma szczęście. Ze mną sąsiada dziadek pasł też krowy i on miał ziarno pszenicy a jego synowa z tego ziarna zmielonego piekła takie fajne placki i bułeczki – razówki. Dziadek jak rano wyganiał krowy to ona zawsze mówiła: daj dla sieroty. Dziadek zawsze przynosił i dawał mi. Fajny był dziadek. Ale jak to się składa wszystko? Moi rodzice w Pawłach pochowani i niedaleko nich właśnie ten dziadek. I jak kładę znicze na grobie to zawsze idę na mogiłkę do tego dziadka, że on mnie bułki dawał. I słyszę jak dzieci mówią: mamo, mamo to chyba rówieśnik dziadka. A mama im mówi, że ja tu co roku z lampką przychodzę a jak ten dziadek był mały to nasz dziadek krowy z nim pasł. I taka historia jak to się pamięć układa. Tak się szło, rosło i taka to była edukacja. Byłem jeszcze do SP zabrany- Służba Polsce, odbudowaliśmy Warszawę a później nas zabrali jeszcze do Gdyni, zakwaterowani byliśmy w koszarach i do stoczni do pracy szliśmy. Poszedłem jeszcze do Ustki do szkoły oficerskiej, marynarki. Tam list przyszedł ze szpitala, że babcia słaba, że umiera. Ja do dowódcy poszedłem żeby mnie zwolnił bo babcia mnie wychowała, płakałem ale nie chciał. W końcu mnie zwolnili i tak tu przyszedłem a babcia jeszcze trochę pożyła. A potem poszedłem na cieślę zarabiać bo pola mało miałem a jeszcze nieżonaty byłem.

 

No i ta zamieć, ten śnieg, ta tułaczka – tak się rodzi twórczość.

Od razu miałem tendencję do rysowania i malowania, teraz to już nie mam wzroku do malowania.

Tam gdzie pasłem w lesie była taka stara kapliczka i już jej nie ma i krzyża z kamienia nie ma. Czas zrobił swoje. Pamiętam to z dziecinnych lat, chciałem to w pamięci odtworzyć. Nie raz tam babcia przychodziła z wnuczką. Matka Boska tam wisiała. Gdzie ten czas, który minął?

W pamięci jak bajka został i tylko wspomnienia. To zawsze ku pamięci. Nie miałem aparatu, tak sobie bazgrałem coś. Fajne zakątki takie miałem, w lesie tez coś upamiętniałem. Uchronić od zapomnienia, tak się chciało. Dokumenty stare tez zbierałem.

Ten obraz? A to wie Pani, do piosenki, tak szedłem tutaj i z Ciełuszek wychodząc tam krzyżyk taki stał, teraz już żelazny stoi. No i tam prawdopodobnie był żołnierz pochowany i ja zawsze go miałem w pamięci, przystawałem przy tym krzyżyku, żegnałem się, to nieznany człowiek a potem przyszła mi do głowy taka piosenka i myślałem sobie „a może ten żołnierz śpiewał tę piosenkę?” a tutaj leży.

 

(tutaj wstawić fragment piosenki)

 

Widzi Pani to wszystko z życia brane, nie lubiłem ściągu, wszystkie rzeźby tworzyłem z duszy. Dlatego może mam te nagrody, najwyższą Gloria Artist numer sześć i nikt tu nie wie w Kaniukach nawet. I widzi Pani, takie jest życie i tak się twórczość rodzi. Twórczość swoją poświęciłem całkowicie wsi. Wsi starej i niepowrotnej oczywiście. Nie był to tutaj taki towar, jak to się teraz mówi – chodliwy, nie można było zarobić, mógłbym robić co innego tak jak zarabiali moje znajome koledzy górale rzeźbiarze. Oni robili to, co było na chodzie. Były cepelia, do cepelii też oddawaliśmy, ja tez tam dawałem swoje wyroby no i trochę rzeźb też dawałem ale dużo ich oszczędzałem, chciałem sobie taką kolekcję zrobić. Potem wycinanki do cepelii robiłem i inne rzeczy, z których pieniądze miałem. Te pieniądze przelewałem na twórczość, twórczość niepowrotną. Chciałem taki arsenał sobie zdobyć i dobrą wystawę gdzieś zrobić na temat wsi.

 

Wieś zawsze była upokorzona

Jedyną poetkę, którą lubię to Maria Konopnicka. Ona tę wieś szanowała. Dzieci wiejskie się tych wierszyków uczyły. A wieś jak była tak jest nadal nieszanowana. Teraz jest wiele rzeczy, z których mógłbym żyć, zarabiać ale nie chciałem psuć swego sumienia. A robiłem to, co jest mi miłe. Nie byłem taki skromny, utrzymywałem się i nadal utrzymuję ale to muszą być ludzie – zbieracze sztuki. Sztuka jest droższa niż złoto. Mam takich parę , co roku przyjeżdżają, zakupują i do kolekcji swojej. A te rzeźby – zobaczy Pani do kolekcji zbierałem. Dobrą wystawę miałem, byłem poza granicami Francji, Belgia, Szwecja, Szwajcaria, trochę pojeździło się i zobaczyło. Na plenerze w Rosji, nasi nie pojechali to mnie wysłali. Nie miałem nikogo żeby mnie nauczył. Tutaj nie było komu przekazać swoich zdolności. Co innego rzeźbiarze górale. Oni tam od rodu, od dziadka pradziadka przekazują wnukom.

 

Właściwie to za dziecka pamiętam, że chciałem być kowalem

Niedaleko mnie pod górką tutaj stała kuźnia, naprzeciwko mieszkał kowal, fajny to człowiek był. Ja już byłem podrostek i zawsze do kuźni do niego zachodziłem. On mnie nawet wołał jak ziemniaki niósł w koszuli brudnej nie od brudu a od pracy. Wołał „chodź, napieczemy ziemniaków”. Była Pani w kuźni tak? To wie Pani, co to jest? To ognia tyle tam jest i kowal zawsze musi mieć sługę co ogień podtrzyma bo i podtrzymać i kuć to ciężko. No i on mnie tak polubił to żem zachodził do kuźni. Pamiętam wiosnę, dużo ludzi podchodziło, mnie tak fajnie było i z Ciełuszek też byli, konie przyprowadzali i wozy też kuli bo to jeszcze żeleźniaki były. No i stoję a tu jeszcze młodzi flisacy, raki im zrobił. A raczki to takie blaszki ostre na drzewo, takie jak po górach się chodzi. Bo drzewo jak płynie a kora opada to drzewo jest bardzo śliskie i jest niebezpieczne. Kładło się na obucie takie raki, ostre z czterech zębów i sznurami były podwiązane do buta żeby po drzewie dobrze chodzić, jak kot. Wiosną kowal był obrażony, zimą nie miał roboty. To wiosną mu zawracali tymi rakami a tu tyle ludzi stało i czekało na podbicie koni i wozów. No i pamiętam tez takie różne anegdotki i takie przedstawienia były z życia brane. W sąsiedniej wsi był taki chłopak co się już żenił i parę koni przyprowadził. Taki chłop wielki, wszyscy tam stali i rolnicy pytają jak ta dziewczyna, podśmiechują się trochę no i kowal mówi do niego „daj no powietrza, podduś tam trochę” a on przyszedł i dmucha i jak to wszystko runęło! A Ty debilu i Ty się żenisz? Kto za Ciebie idzie? Durniu Ty jeden! Chłopak czerwony, mi jego szkoda, odwrócił się, ledwo nie płacze. Po co Tobie ta żeniaczka? Widzi Pani jak to jest? Żenił się i nie był w kuźni. Nie wie jak się zachować ma, jak dmuchać. Nie chciałbym być na jego miejscu, wstydu się najadł. Boże, jak on do domu dojechał? Mówili mu: prowadź konie to jeszcze spadniesz. I tak wieś żyła swoim życiem.

 

Problem a bieda, to zawsze różnica

Było dużo smutku ale było i wesoło, dużo radości. Inne problemy były a bez problemów nie ma życia. Problem kształci człowieka. Jak ma problemy to musi wyjść z problemu. Człowiek myśli jak wyjść z tej sytuacji albo się radzi kogoś mądrego albo sam je rozwiązuje.  Problem to zadanie, lekcja, musisz to rozwiązać, sam wyjść z tej sytuacji. Problemy kształtują bo są potem potrzebne. Tak jak Pani Magda. Miała problem bo rozmawiać chciała no to siadam i rozmawiam. A to nie takie problemy się rozwiązywało. Problem to taki towarzysz w życiu, potrzebny. Co byśmy mieli w życiu jakbyśmy nie mieli problemów?

Bo czasem jak tak się powie to ktoś pomyśli, że się chwalę a ja chwalić się nie lubię. Nikomu nie przedstawiałem o tym ale mówili, że jako jedyny ale to nie moje określenie, to określenie tych znawców sztuki, że nie poszedłem w czyjeś ślady, nie miałem nauczyciela.

Grusze stare były to liście się sypały

To nie ratowanie było, to taki można powiedzieć gest ludzki był. Wydaje mi się, że każdy powinien to zrobić jeżeli człowiek mógłby w czymś pomóc człowiekowi. To był strach i narażenie siebie. Wioska by poszła cała za ratowanie jego. On tu w lasku leżał, zaraz się wojna rozpoczęła. Ruskich tutaj dużo stało, około dwustu bo mostu bronili. Chłopcy przybiegli tutaj do nas, do studni brudni byli cali bo bój już otrzymali dobry. Ostało się około trzydziestu ludzi, tak w liście pisał. A on krzyczał: szybciej, szybciej, zająć pozycje! Trzeba było już uciekać do swoich. Jak on później opowiadał- niedoświadczony był. Kazał zająć pozycje w lasku aby zabić niemiecki zwiad. Bo Niemcy też zawsze wysyłali zwiad. Tutaj o, na kamieniu zasiedli. Jeden z karabinem, drugi z automatem i pamiętam, że przy nim piesek taki był fajny. Wołałem go do siebie ale on się trzymał ich, to nie był jakiś wojskowy pies. Ludzie wyszli i zaczęli prosić „chłopcy, Niemcy już w wiosce, widać i słychać, zaraz będą jechać na motorze a co z wioską? Poszkodujecie dzieci naszych” i oni spojrzeli jeden na drugiego. Powiedzcie dla dowódcy, że wieś już zajęta Niemcami. Oni biedne ledwo zdążyli, tylko tak za górkę gdzie żytko zasiane było a Niemcy już na motorze z karabinem maszynowym „da, da, da, da, da!”. Padli, jakoś doczołgali się do lasu a reszta chłopców okopywali się i zaczął się bój. Kulek tutaj naleciało, na podwórku słychać było jak z automatu strzela. Ja zamiatałem i już ze stryjem nie mieliśmy gdzie to na drogę żeśmy padli. Grusze stare były to liście się sypały. O tu, rów taki był i stryj mówi „leż” a oni strzelali, działek nie mieli i tylko z karabinu.  A Niemcy tutaj na podwórku gdzie górka prowadzili armatę polową, taką czterdziestkę piątkę. No i po tym boju kiedy już ucichł, jakby cisza nastała słychać tam było jęki, ranni są. No i ludzie poszli, kobiety wzięły wodę no i stryj mnie zabrał. Może zabrał by w razie Niemców pożałowali mnie. Tak z brzegu leżał ranny, jeden miał rozcięte czoło odłamkiem, płakał bardzo, wołał mamę swoją. Umyli go, on oczy otworzył i dalej leżał zabity, pierś miał wyrwaną i dalej znów leżał, ranny w nogę. On wszystko opowiadał później, ten Żydek. Mówił, że Niemcy podeszli i tamtego bagnetem  rozpruł, jeszcze żywy był to go dobił. Podchodzą do mnie, wziął mój karabin i zabrał go, w brzuch wycelował. A później jak się ocknął to już Niemców nie było. I tam dalej też był zabity taki, z Syberii był, pisało w jego książeczce wojskowej. Chłopcy z Kaniuk po cichu poszli tam w nocy i zrobili mu budę taką z gałęzi. Jak ludzie szli na pole bo to sianokosy były, babcie nasze, kobiety rzucali mu bułeczkę. Ten szałas zrobili mu tak bliżej wody, rzeki i mógł tam się czołgać żeby wodę pić, umyć się trochę i tak cichutko sześć tygodni on przeżył. Babcia pamiętam napiekła ziemniaków po sianokosach w piecu i mówi do mnie „zanieś dla żołnierza” . Tam płynie rzeczka i mostek jest taki. Babcia mówi „idź ponad mostek, nieś w tym te ziemniaki i jeżeli ktoś będzie pytał to rzucaj je do wody i mów, że Ty kaczki karmisz. Niesiesz kaczkom, pamiętaj.”. Ja podszedłem a on już mnie widział z daleka bo górka tam taka.  Po czterdziestu latach jak przyjechał to opowiadał wszystko. „Rzuć przez rzekę i sam pomału uciekaj, żeby nikt nie widział. A on zabierze, o to się nie martw”. Ale jego nie było, mówię babci. „Dobra ale on widział Ciebie”. No i jak przyjechał to się wszystko wyjaśniło. Jak on przyjechał to ja zaczął płakać „Arkadii, ja żem rzucał Ci jak dla psa, nigdy Tobie w rękę nie podał. Wstyd mi teraz.”. Tyś mi życie uratował, Ty bohater. No i zegarek mam podpisany „Wołodia na pamięć- Arkadii”. Czas taki przyszedł, że ktoś Niemcom doniósł, że w Kaniukach tak Żyda przechowują. Sołtys w nocy do niego zabiegł i mówi „Arkadii, uciekaj bo wioska cała przepadnie i Ciebie zabiją”. Już żandarmy w Rybołach znają, że Ty tu. Jak Arkadii tutaj później przyjechał to pytał gdzie Sołtys jest bo jak umarł to on na mogiłę chciał jechać za to, że ostrzegł go, że jadą tutaj żeby zabić go. A tak to by całą wioskę zabili i jego, spaliliby za pomoc. Dziewczyny wspominały, że to taki fajny chłopak był bo jeść mu tam nosili. Nigdzie takich ludzi nie było jak w Kaniukach, więź była niesamowita.

 

Zastępcą Eliasza będziesz

No niektóre tradycje jeszcze zachowane. Obchód mamy jako święty Eliasz, gromowładca. Babcia mówiła, że jak burza, grzmi, błyskawice to żeby gromnicę na okno stawiać to domek będzie ochroniony i Pan Bóg Was ochroni. Tradycje były mocne, piękne. Tam nie było nic złego. Fajne bajeczki były do tego ułożone o życiu Eliasza jak wygnany on był przez Faraonów. Na pustyni w lochu żył w skałach a kruk przynosił mu chleb. Na ikonach jest ręka i kruk jak przynosi dla Eliasza. Później powstała tutaj sekta pod wezwaniem Eliasza, wielka. Przywódca też był Eliasz. Z Kaniuk dużo ludzi poszło do tej sekty i z Krynek. Dzisiaj w Krynkach tam dom jego stoi, muzeum jego – Eliasza. A ja mam tu rzeźbę jego i akafisty książki, jego wydanie o drugim przyjściu Chrystusa. On był wierzący do końca w tej sekcie. Jak umierał to prosił synów by bez Batiuszki go chowali ale oni zrobili swoje. Już jak stary był to siedziałem z nim na ławce i poprosił mnie żebym wziął od niego kilka tych starych książek żeby ocalić je od spalenia. Powiedział mi wtedy, że ja zastępcą Eliasza będę, on często prorokował. Uśmiechnąłem się tak żeby nie widział. To stary poczciwy dziadek był, pszczelarz. Poszedł do chaty, wyjął zza pazuchy książki. „Masz i nikomu nie mów”. Dużo rodziny miał, bliskich, zięcia ale on jakoś mnie zawierzył a ja młody był, dwadzieścia lat miał. Pewnego dnia jeździli po wsi ludzie i przyjechali do mnie. Pytali czy znam tych sekciarzy. A ja znałem trochę o sekcie i pamiętałem sekciarzy. Opowiedziałem mu a on mówi tak: my kręcimy film a Ty będziesz grał pierwszą rolę. Przypomniał mi się dziadek jak mówił: zastępcą Eliasza będziesz. Słowa prorocze wypowiedział. Ja bym się zgodził nawet i mam program do dzisiaj spisany jak miałem grać w tym filmie.

Kontakt

Napisz i opowiedz mi o swoim podwórku polskamojepodworko@gmail.com