Czasem jak coś w nocy się przypomni, to ja wstaję i zapiszę sobie 

U nas tutaj mieszanina w blokach. Trzydzieści osiem lat już mieszkam, przewinęło się dużo ludzi. Teraz każdy już ma swoje rodziny, a kiedyś  na święta chodziło się jak dzieci małe były. U nas dwa krzyże są. Stoi prawosławny i katolicki. Bo kiedyś jak wprowadzili się i trafiło się, że nieboszczyk był to do czego? Do kamienia modlić się? No i tak zorganizowaliśmy, że dwa krzyże postawili. Poświęcili i tak świętujemy. W tym roku to nie było już bo wiadomo, pandemia, nie można, ograniczenia różne. A tak to oj! Zabawa jeszcze była na całego. Święto było takie, my szliśmy do cerkwi, oni tutaj. Pod krzyżem ksiądz przyjeżdżał, potem spotykali się pod czwartym blokiem. Oni spod krzyża szli, my z wioski szli, cała procesja. Pod czwartym blokiem modlił się i ksiądz i nasz. Szliśmy pod krzyże i pod krzyżami jeszcze modlili się. A potem szło się na balety. Zapraszało się księdza jednego, drugiego. Jeden rok to zabawa tutaj na całego była!

 

 

A teraz co? Za godzinę, za pół godziny przyjedzie, skosi, zwali i wsio, nie ma  

Kosą to ja jeszcze kosiłam jak do szkoły chodziłam. Trzeba było już robić bo mama podbierała, tato kosił. Potem takie „laszki” kładliśmy, dziewięć ich trzeba było albo dwanaście snopków stawiać. Jak postawiali je, piękne to było! A teraz co? Za godzinę, za pół godziny przyjedzie, skosi, zwali i wsio, nie ma. Jak się nacięło kilka kopów zboża, to mówili: Ty już bogaty bo tyle kop zebrał, bo to liczyło się na snopki. Potem zwozili jak już pogoda była. Jak nie było pogody to różnie było. Rozstawiali, aj! Ciągali później to do stodoły, kładli. Święciło się na Jana wianuszki i kładło się na krzyż, na pierwsze snopki. Tak było przyjęte w tradycji,  ale też żeby gryzonie nie podjadły, taka ochrona. Potem młócili maszynami. Ja też miałam zboże, żyto siałam. Mała ta działka, trzydzieści setnych ale ziemniaków miałam i zboże. Jak ziarno się święciło to też tym zasiewałam, święconym. I teraz, tak po prostu z domu, taki zwyczaj.  Było fury roboty. Ale nikt nie narzekał, że było ciężko. Sąsiadowi jak jeszcze kawałeczek został do koszenia to biegli, pomogli i już dożynki! Całą noc pili, śpiewali! Nikt tam nie robił żadnych rarytasów, niczego. Gdzieś tam barana zabiją czy co. Gdzieś tam na płycie upiekli. Teraz ten zapach za mną chodzi. Ja bym już teraz nie zrobiła. To mięso pachniało a nie było przypraw, tylko marchewka, cebulka, pietruszka, to wszystko. Bo ja czasem jak w dużym piecu palę, tam na wiosce, to kiełbasy na słomę kładę. Przy drodze było żyto mojej znajomej. Powiedziałam jej, że trochę utnę. To bierz – mówi. Bo jak kombajn przyjedzie to już nie będzie. Szłam z mniejszymi dzieciakami i jeden mówi: babcia co Ty robisz? No zboże tnę! To tak się kosiło! Babcia, toż teraz kombajn jest! A ja mówię: to nic, ale kiedyś tak było.

Na wsi miało się świnki, trzy krowy, cielaka trzeba było sprzedać żeby zarobić na podatek. Bo kiedyś nie dostawali ludzie emerytury, napracować się musieli.

 

 

Nie raz jak do stodoły zajdę i myślę: ile to ojciec naciachał tą ręczną piłką

A wykopki o, na początku września zaczynało się kopać. Kiedyś nie było czasu kopać do siewnej naszej. Bo do dwudziestego pierwszego nasza siewna była. A potem zboże siali ludzie. Toż to konikiem trzeba było zaorać, pobronować, siać i znowu pobronować. Roboty było i człowiek jakoś nie narzekał. Nie raz jak do stodoły zajdę i myślę: ile to ojciec naciachał tą ręczną piłką. Nawet sama sobie tak podziwiam, bo ja sama widziałam to. Opał to woziło się. A gdzie tam jakieś chaszcze? Rąbało się wszystko. Kto tam jakimi polanami palił? Także, takie sprawy. Fajnie było, wesoło. Teraz jeden drugiego nie widzi, można powiedzieć. Jeszcze u nas w siedemdziesiątym roku rozdali już kolonie, podzielili jak szachownica. Pasek był z Rybołów do Wojszek, to też trzeba było orać konikiem. No parą orali, bo jeden nie pociągnie a jeszcze gdzie glina. Boże, tak ciężko było orać.

A młócić? Toż dwanaście osób do młócenia potrzebne było. Bo inaczej nie poradzisz przy młócarce.  Po dwóch stronach było ludzi. Dwóch było na maszynie, bo jeden podawał a ten co siedział „w gardle”, podawał do tej maszyny bo nie wrzuci całego snopka, bo nie pociągnie. Znowu, jeden czy dwóch potrzebnych było, bo zboże sypało się a takie wory konkretne były, nie takie co teraz. Ja sama sobie zostawiła coś, nie popaliłam tego. Dobrze, że jeszcze ktoś pisze, zachowa się może to wszystko. Ja wiem sama po sobie. Jedno tak zapamiętałam trochę piosenkę, a drugą taką w czasie wojny była jak już szedł dzień 11 listopada, on leżał bo nie chodził ojciec. To on taką śpiewał. Taka międzynarodówka, taka piękna. A czemu by teraz nie spisać? Nie ma takich. A mogłam je wtedy spisać, teraz żałuję że nie spisałam. Czasem jak coś w nocy się przypomni to ja wstaję i zapiszę sobie jak coś przyjdzie do głowy z piosenek. U nas na Podlasiu to chyba najbardziej zachowało się. Każdy region ma tam coś, ale tutaj chyba najwięcej tych takich staroci, wyszywanek, tego wszystkiego bardzo dużo. Sznycerka? To trzeba wyciąć, toż nie papier. A teraz nic niepotrzebne. Ja mówię: hola, hola czekajcie. Już antyków szukają! Śmieję się, że to do babci będzie trzeba jechać. A babcia co ma, to schowa.

Kontakt

Napisz i opowiedz mi o swoim podwórku polskamojepodworko@gmail.com